poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Zaroślak 2016


Jak co roku, krąg zatoczył koło. Zaroślak się zaczął, Zaroślak się skończył.

W tym roku miałem najsilniejsze poczucie koła. Wyraźnie pamiętam rok roczny moment, gdy pierwszej nocy obozu kładę się do łóżka. Wpatruję się w połę namiotu nade mną i myślę "no proszę. Zaroślak znowu się zaczął". A gdy mrugnę, jest znowu to samo łóżko. Ta sama poła. I ostatni dzień obozu. I tak, nie wiem, od siedmiu lat.


Ostatnio w ogóle mam trochę poczucie, że nie przeżywam życia, tylko odgrywam je jak sztukę. Jakbym był wielokrotnie na próbach, a teraz po prostu grał z pamięci. Nie jak linia życia. A raczej właśnie koło życia. I dreptam sobie, do kolusia, tup-tup-tup. Te same widoki. Ci sami ludzie. Tup-tup-tup.

No ale właśnie! Zaroślak. Miejsce, w którym uczę się być lepszym człowiekiem. Kolejne fantastyczne dwa turnusy. Miesiąc w lesie. Wspaniali ludzie, jak rodzina. Drugi dom. Jak ulotna chwila złapana w butelkę i wypita duszkiem.

Trochę rysowałem. Ale niewiele. Czasu mało, a rzeczy do ogarnięcia nie ubywa.


W tym roku wziąłem ze sobą tyle komiksów, że na drugim turnusie założyłem Zaroślakową Bibliotekę Komiksową i rozdawałem je na prawo i lewo. Trochę mi kolana zmiękły, kiedy w senny, słoneczny dzień szedłem przez pole namiotowe i zobaczyłem dwie dziewczyny czytające komiksy pod drzewkiem. Muszę uzupełnić kolekcję o więcej komiksów dla dzieci.




Miała być cała strona zarysowana dziećmi. Ale mi się odechciało.



Zawsze na Zaroślaku mój tacierzyński instynkt się aktywuje, raz mocniej, raz słabiej. Ale w tym roku, przez Paulinę - jedną z bliźniaczek - bił na alarm i wył, jakby zbliżały się do mnie niemieckie u-booty strzelające dziećmi jak torpedami. Paulina na sam mój widok darła się na cały obóz "WUJEK HARRRRYYY" i biegła do mnie, mała świruska. I kleiła się do mnie jak ćma do światła. I ciągle chciała, żebym z nią rysował. I raz, wtulona, zasnęła mi na kolanach. I w ogóle...a jeny. Emocje. I serce w kawałkach.




Na pierwszym turnusie był szał i wyścigi, kto zrobi najwięcej baranków. Mamy system fantów - zgubione rzeczy trafiają na fanty, które są oddawane (za bieganie dookoła wiat, baranki, piosenki czy takie tam) na porannym apelu. Jeśli przez trzy dni nikt się nie zgłasza, fant jest licytowany za baranki. W tym roku Adam pobił wszelkie rekordy, bo w ciągu całego turnusu zrobił łącznie około 1210 baranków, w tym ponad 500 za jednym zamachem (za koszulkę z ponętną pszczółką). Wujek Krecik doprowadził wszystkich do eksplozji ekscytacji, gdy wylicytował okulary przeciwsłoneczne za 1000 baranków. Ale nigdy ich nie zrobił (SHAAAAAMEEEE!).






A poniżej już drugi turnus.
 

Pozdrowienia dla Poli, która co chwilę przynosiła mi przepiękne robale, ale nie zawsze miałem czas usiąść i je narysować.



W tym roku odkryliśmy, że imię Aniela da się mutować na multum sposobów. Fajniela. Czadniela. Zbytfajniela. Swagniela. Wszystkoniela.
 
A Iza wciąż jest najlepiej rysującą nastolatką, jaką w życiu widziałem (kompletna masakra). Mam szeroki uśmiech za każdym razem jak smęci, że się w ogóle nie rozwija i stoi w miejscu. Przypominam sobie wtedy jak ja rysowałem, kiedy byłem w jej wieku.
Kiedyś o niej usłyszycie. Jeszcze trochę.



Moje turbonerdy pierwsze, o co spytały po wyjściu z autokaru, to: "WUJEK, CZY SĄ TU POKEMONY?!". Okazało się, że nie ma.

I na koniec wisienka na torcie sztuki prymitywnej od wujcia Ajnsztajna:


Nie, to nie są cycki. Tylko skrzyżowane ręce.



Kocham was wszystkich. Do zobaczenia na poturnusach. I do następnego roku!