wtorek, 30 września 2014

MFKiG - Cztery, pięć, sześć

Kolejne trzy rzeczy!

http://www.koszulka.tv/product/trambot-1371.html

Cztery!

Z serii Spell Sells Out:

Przez cały czas pracowania nad "Ostatnim przystankiem" specjalnie unikałem pokazywaniu paru elementów z komiksu, żeby czytelnicy mieli niespodziankę,

Ale gdy szefo koszulka.tv, w której sprzedaję koszulki ze swoimi wzorami, spytał mnie, czy nie chcę zrobić czegoś związanego z "Ostatnim Przystankiem", od razu pomyślałem:

guys


GUYS

TRAMWAJOWY MECH BOJOWY

NA KOSZULCE

HELL YEAH!



Koszulka kosztuje 39.90zł. Do wyboru 13 różnych kolorów. Możecie zamówić ją TUTAJ.


Koszulka.tv będzie mieć też swoje własne stoisko na MFKiG, więc jeśli tam będziecie, to możecie zaoszczędzić na przesyłce i zaopatrzyć się w koszulinę na miejscu. A kto wie, może i kupić jakieś koszulki z wzorami z Demlandu i Głosów w mojej głowie?





 PIĘĆ!

Kupcie "Ostatni przystanek" na festiwalu i wpadnijcie do mnie po autograf, to poza rysunkiem dostaniecie naklejkę! Możecie przylepić ją sobie do komiksu. Albo na czoło. Albo na banana. Możliwości są nieograniczone!

Z tego co mi wiadomo, "Ostatni przystanek" ma kosztować na festiwalu 35zł!


Można mnie złapać:

- o 13.00 w sobotę na stoisku Kultury Gniewu!
- o 14.00 w niedzielę w strefie autografów!

Naklejek nie jest nieskończona ilość, więc kto pierwszy, ten lepszy!






SZEŚĆ!

Hm. Nie. Nic nie mam. Tylko dwa newsy. Ale trzy to lepsza liczba niż dwa, sami rozumiecie. I poprzedni post też miał trzy newsy, nie? Więc chciałem...wiecie.

Tyle!




środa, 24 września 2014

MFKiG 2014 - Raz, dwa, trzy

Trzy rzeczy:


 http://www.sklep.gildia.pl/komiksy/226580-ostatni-przystanek

Raz - W sklepie gildii można już zamawiać "Ostatni przystanek" w przedpremierowej cenie! Ale oferta jest ważna tylko do 5 listopada, więc nie zastanawiajcie się dwa razy!






 Dwa - Pojawił się program MFKiG, na którym premierę będzie mieć "Ostatni przystanek".

O 14.00 w niedzielę w strefie autografów możecie przybić mi piątkę i dostać rysunek do komiksu (a także mały bonus, ale o nim wkrótce).

O 15.30 w sali B wpadajcie na spotkanie autorskie. Będę opowiadać o tramwajach, a kto wie, może i o "Czterościanie". Zależy, o co będą pytać. Wpadnijcie. Naprawdę. PROSZĘ. Bo 15.30 w niedzielę to czas, kiedy wszyscy są już od dawna w drodze do domu. I boję się, że będę siedzieć sam na sali i gadać do siebie.

W sobotę też będzie można zdobyć ode mnie rysunek przy stoisku Kultury Gniewu. Ale jeszcze nie wiem o której.


Pełen program do wglądu TUTAJ.







Trzy - Na Beards from Outer Space pojawił się mini wywiad ze mną. Możecie się dowiedzieć, kto wg. mnie z superbohaterów powinien zapuścić brodę, do jakiej książki wracam najczęściej i całą garść innej, niepotrzebnej nikomu wiedzy!





niedziela, 21 września 2014

Czterościan - Ambicje


Mapa Czterościanu WIP. Kliknijcie dla większego rozmiaru.

 Koniec gdybania i drapania się po głowie. Prace nad "Opowieściami z Czterościanu" weszły w fazę światotworzenia, szkiców koncepcyjnych i pisania scenariusza. A właściwie to trzech scenariuszy. Ale o tym zaraz.

Dla niezorientowanych - obecnie siedzę nad dziwnym ożenkiem fantasy i kuchni. Kuchennym fantasy. Rycerze odziani w zbroje z garnków, wymachujący utensyliami kuchennymi, te sprawy. Chciałbym zrobić z tego serię. Taką porządną serię fantasy - minimum jeden album rocznie. Po głowie kołacze mi się też idea napisania podręcznika RPG w tym settingu. A kto wie, może i stworzenia planszówki. Ambicje więc są rozbuchane. Może wręcz nazbyt. Aż sam się boję. Jak chyba każdy, kto stoi u stóp Mount Everest ze sprzętem alpinistycznym.

Luźne szkice losowych rycerzy.

 Ale każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku. Najbliższy plan zakłada trzy historie, z czego jedna prawdopodobnie ukaże się na łamach magazynu komiksowego Profanum. A dwie stworzą wspólnie album komiksowy. Z tych dwóch tylko jedną będę ilustrować ja, bo jak mówiłem, plan zakłada jeden album rocznie, a sam tego nie udźwignę. Kto będzie rysować drugą historię? Mam już kandydata, ale nie wszystko jest w 100% przyklepane, więc cicho-sza. Ale dość powiedzieć, że na widok jego rysunków stają mi suty.

Te trzy opowieści, jak i wszystkie przyszłe, będą tylko luźno ze sobą powiązane. Żadnych wspólnych postaci. To świat jest tu główną postacią. Mam szczerze dość wszystkich historii widzianych z oczu jednej postaci, która wiadomo, że i tak wygra. Bo przecież seria musi iść na przód, a za tydzień ukazać się nowy odcinek. Między innymi dlatego przestałem czytać tak bardzo ukochany przeze mnie "Świat Dysku". Pratchett stworzył cały garnitur fantastycznych i barwnych postaci, ale nie ma jaj, by zamieszać w status quo uniwersum. Na koniec każdej książki wszystko wraca do normy, postacie rzadko kiedy przechodzą zmiany poza nauczeniem się "ważnej życiowej lekcji". NUDY.

Szkice wojowników z jednego z podklanów Klanu Łyżki, bazowanego na drewnianych utensyliach kuchennych.

Za to mam właśnie szacunek do tak teraz popularnej "Gry o Tron". Martin ma i talent, by stworzyć multum intrygujących postaci, i jaja, by je wymordować. Czasami nawet bez triumfalnej śmierci. Poobcinać kończyny. Zdruzgotać i zmieszać z błotem. Takie życie.

Są wady i zalety braku głównych bohaterów i braku ciągłej, rozpisanej na setki stron fabuły. Zaletą jest to, że mam bogaty, kolorowy świat, który jest moją piaskownicą i został zaprojektowany tak, bym mógł opowiedzieć jak najwięcej różnorodnych historii. Mogę WSZYSTKO.

W RPG są gracze, którzy są fanami długich kampanii. Tworzenia postaci i odkrywania każdego jej fasetu przez miesiące grania. Ja nie. Wolę jednostrzałówki. Wolę tworzyć dziwne, kolorowe postacie, zagrać raz, a potem iść dalej. Do nowego świata. Do nowego, zupełnie odmiennego wyzwania.

Luźne szkice rycerzy z Wysokiego Stołu w Kaolinie. I tak, WIEM, że te przykrywki wyglądają jak cycki. Jak się zorientowałem było już za późno.

Dużą wadą braku głównego bohatera jest...no cóż...brak głównego bohatera. Magnesu. Najlepszym przykładem są tutaj chyba komiksy superhero. Ludzie kupują Batmana, bo kochają Batmana. Albo Jokera. Kto co tam woli. Wracają do serii właśnie dla swoich ulubionych postaci.

Co do braku ciągnącej się, spójnej fabuły - cóż. Zwyczajnie wiem, że nie jestem w stanie podjąć takiego wyzwania. Wiem, że znudzi mi się po którymś odcinku. Tak było z Bucem Kartoflem.

Dlatego właśnie chcę zrobić z samego Czterościanu, całego świata, głównego bohatera. Zaintrygować was nim. Być waszym przewodnikiem. Zaszczepić w was "wonderlust". Co dziwnego i ciekawego będzie w kolejnym albumie? Który fragment świata poznamy? A jak już poznacie wszystko, to spuścić na to wielką bombę. Zamieszać chochlą w garze wrzącej zupy. Spoliczkować rękawicą status-quo.

Taki jest plan.

Wstępny szkic losowego miasta w Ośmiogrodzie.

Przy kreowaniu świata Czterościanu kieruję się trzema myślami przewodnimi:

1. Twórz, nie tłumacz

Wielką siłą fantasy jest to, że ogranicza je tylko wyobraźnia. To nie s-f, gdzie trzeba być MĄDRYM i wiedzieć rzeczy, żeby zrobić porządne s-f (dlatego nigdy nie zrobię historii s-f D:). Fantasy nie musi się nawet jakoś specjalnie trzymać kupy (byleby się nie trzymało kupy konsystentnie). Ważne, żeby intrygowało. Żeby było kreatywne i twórcze. Z czego korzysta niewiele światów fantasy, które głównie tłumaczą to, co już znają. Weźmy średniowiecze i wrzućmy w to elfy i krasnoludy. I smoki, o. I co tu jest do odkrywania? Nudy.

Nudy, nudy, NUDY.

Oczywiście, to nie takie proste. Średniowiecze z elfiokami, brodatymi kurduplami i smokami cieszy się tak olbrzymią popularnością, bo to jest coś, co wszyscy znamy. I czujemy się w tym komfortowo. Autor nie musi tłumaczyć, że krasnale kochają złoto, a dłuchouchy to rozpieszczeni egoiści patrzący na wszystkich z góry. Że smok zieje ogniem. Może skupić się na opowiadaniu historii, zamiast tłumaczyć czytelnikowi co to "malklar", albo "vivimancja", czy co on tam sobie jeszcze ubzdurał w tej swojej chorej głowie.

Dlatego trzeba ostrożnie balansować między znanym, a nieznanym. Dać tyle rycerzy, magów i smoków, by czytelnik nie czuł się, jakby nagle ktoś teleportował go do Chin. I na tyle nowych i ciekawych konceptów, by było co odkrywać.

Szkice botaników - połączenia kapłanów, czarodziei natury, naukowców i ogrodników, którzy są kastą rządzącą w teokratycznym Ośmiogrodzie.

 2. Rule of COOL

Widzicie te szkice koncepcyjne? Te zbroje nie mają sensu - w rzeczywistości byłyby niepraktyczne i niewygodne. A te wielkie bronie zrobione z dziwacznych rzeczy? Za duże, by nimi machać na polu bitwy. I nosić ze sobą. I w ogóle kto normalny walczyłby wałkiem?

Ale wiecie co?

THAT SHIT LOOKS DOPE, DAWG! CAN YOU DIG IT?!

Oczywiście, bez przesady. Tak jak przy zasadzie nr. 1, tak i tutaj trzeba umieć balansować. Ja też rzygam na widok high fantasy i mieczy, które wyglądają, jakby się miały złamać przy pierwszym uderzeniu. I niedorzecznie ozdobnych zbrojach. I nie zapomnijmy o bojowych bikini. Albo o high steampunku, który po prostu polega na poprzylepianiu do WSZYSTKIEGO zębatek. UGH.

Czasami po prostu niektóre rzeczy nie muszą mieć sensu, o ile są fajne. Problem leży w tym, że to, co jedni uznają za "fajne", inni znajdują po prostu "głupim".

No tak.

A tu już szkice koncepcyjne konkretnej postaci z historii, która prawdopodobnie trafi do Profanum.

3. Niedopowiadaj

Czasami potwór jest straszniejszy, gdy się go nie pokazuje. Czasami tajemnica jest bardziej tajemniczowata, gdy jej fragmenty zostają niedopowiedziane. Gdy brakuje puzzla, którego nieobecność jest irytująca jak luka między zębami.

Jednym z trendów w dzisiejszej popkulturze jest branie tego, co było niegdyś baśniowe i tajemnicze i dopowiadanie wszystkiego. Możnaby wręcz zrobić z tego drinking game - opróżnij drinka za każdym razem, gdy do kin wchodzi współczesna wersja starej baśni. W sumie sam jestem fanem tego nurtu. Bo często wygrywa tym całuśnym, uroczym bajeczkom depresyjne nuty. A ja jestem wielkim fanem depresji w historiach.

Siłą takich współczesnych przeróbek jest to, że kładą nacisk na motywacji bohaterów. Zła królowa kiedyś była po prostu złą królową. Bo wiecie. ZŁO. W dzisiejszych czasach coś takiego nie przejdzie. Okazuje się, że zła królowa ma kompleksy. I ojciec ją bił jak była mała. To nadaje głębi postaci.

Ale czasami to, co niedopowiedziane, staje się potężniejsze. Bo sami dopowiadamy sobie resztę. A nic nie przebije naszej wyobraźni. Na pewno macie tak czasami, że pomysł po jego realizacji okazuje się o wiele gorszy, niż kiedy po prostu leżał w waszej głowie. No właśnie. Bo czasami pomysły, nie ważne nawet jak głupie, lepiej wyglądają, kiedy leżą w głowie.

Historia może tylko leciutko hintować, że para bohaterów jest tak naprawdę rodzeństwem. I ty sobie mówisz "o bogowie, to rodzeństwo!" i jarasz się swoimi teoriami. Ale zdarza się, że film wykrzykuje to za ciebie. I wtedy brzmi to po prostu głupio i kliszowato.

Ale, jak i w przypadku dwóch poprzednich punktów, trzeba uzyskać balans między tym, co powiedziane, a tym, co niedopowiedziane. Jak niedopowiemy za dużo, to uzyskamy sztukę abstrakcyjną.

Jebać sztukę abstrakcyjną.

Khem.


Będę pisać więcej o "Opowieściach z Czterościanu" w miarę posuwania się naprzód prac. Pozdrowienia znad morza!

Szkic karczmy z miasta w Ośmiogrodze bazującego na winie i produkcji wina.

P.S. - NA ŚMIERĆ ŻEM ZAPOMNIAŁ. Czterościan doczekał się już swojego pierwszego fanarta. Co jest tym milsze, że do powstania komiksu jeszcze daleko. I strasznie mi głupio, że wrzucam ten rysunek dopiero teraz, bo dostałem go w KWIETNIU.

Fanarta wykonał Very Tall Homunculus. Elementy zbroi wykonane z poprzywiązywanych na sztorc pinezek to fantastyczny pomysł! Jeszcze raz dziękuję i jeszcze raz przepraszam, że wrzucam go dopiero teraz!








piątek, 19 września 2014

Zaroślak 2014 - turnus II

KANAPKAAAAA!

 Tegoroczny II turnus był jednym z najlepszych, o ile nie najlepszym, turnusem, na jakim miałem przyjemność kadrować. Z wielu powodów. Większość kolonistów była stałymi bywalcami, więc już od pierwszego dnia kumali czaczę. Ogólnoobozowe imprezy wieczorne pękały w szwach od kreatywności. Tak, nie obyło się od kilku zgrzytów. Ale góry najbardziej doceniają ludzie pochodzący z nizin.

Więc, bez dalszego ględzenia - oto garść szkiców i zdjęć z II turnusu Zaroślaka 2014. Było niesamowicie!

Natalia i Keira uczyły mnie chińskiego. To dwie najukochańsze stworzenia na świecie, na widok których ludzie rzygają tęczą i umierają na cukrzycę. Wystarczyło tylko spojrzeć im w oczy, żeby zaczęły się chichrać.


Moje najukochańsze turbonerdy. Niestety w tym roku skład był niekompletny. Brakowało nam Olka i Andrzeja. Pozdrawiam was, chłopaki. Tęskniliśmy. ;____;

Za to Berserk przebił samego siebie. Dostawałem punkty depresji za każdym razem, jak na niego patrzyłem. W czasie deszczu siedział przed namiotem z parasolem i patrzył smętnie w dal. A na pytanie "Berserk, idziesz na basen?" zawsze odpowiadał "jeszcze się nie palę".



Pozdro dla Oliwii, która też miała sukienkę w cekiny i zmieniała Zenka w roli kuli dyskotekowej. Za to Kamil był wytrwały i stał chyba całą dyskotekę z latarką.

Kitajce byli chyba najlepszą imprezą przyjezdną, z jaką przyszło nam pracować. Bo zamiast przyjechać, zrobić swoje i pojechać, dało się z nimi pogadać. Przyłączyli się nawet do jednej z naszych ogólnoobozowych imprez wieczornych.






Komisja Zaroślakowej Nagrody Nobla 2014 składała się wyłącznie z szanowanego grona profesorskiego.

Chyba moje ulubione zdjęcie z LARPa w klimatach Warcrafta. Wujek Troll w roli Arthasa. Na zdjęciu scenka rozpoczynająca część poobiednią LARPa, w której Arthas wraca z wojny jako pierwszy Rycerz Śmierci i morduje swoją matkę, królową Terenas (tak, wiem, w oryginale to król, ale musieliśmy zrobić kilka zmian).

Ja grałem nekromantę Kel'Thuzada. Niestety, nie znalazłem żadnego dobrego zdjęcia.

Kolonistki jako babcie. 100% Zaroślaka. Od lewej Julia, Zenek, Szyszka i Aniela.

Dzień, w którym nareszcie każdy może być sobą. Czyli dzień świra. Kadra je śniadanie.

Pogrzebacze w ramach pilotów na dzień świra zbudowały tipi i zakazały bladym twarzom wstępu na swoje terytorium.

Pilotów ciąg dalszy. Turbonerdy zabarykadowały wejście do namiotu i lały wodą każdego, kto miał odwagę podejść. Od lewej ręka Tarzana, Berserk, Kamil, Mikołaj i Daniel.

W dzień świra uwolniłem swoją wewnętrzną wróżkę i z radością odkryłem, że Weronika także. Na pierwszym planie wujek Troll jako Skaven. Za nim wujek Tadek.

Wujek Tadzio. Jako bobas. Słowa są zbędne.

Jak dobra beka, to tylko z Juniorem. Moim przyszywanym synem. I jakby żoną.

To skomplikowane.

Zwieńczeniem dnia świra były święta Bożego Narodzenia. Wszyscy robili sobie prezenty. Była choinka. Kolędy. I łamanie się opłatkiem. No. Chlebem.


I w bonusie zdjęcia z celtyckiego LARPa z I turnusu:

Od lewej; tylny rząd: Mnich (ja), Kapłanka (ciocia Żurek), Wojownik (wujek Troll), Troll/potwór z Loch Ness (Szczepan)

Przedni rząd: Zdrajca (ciocia Basia), Banshee (ciocia Sandra), Druidka (ciocia Ada), Wiedźma (ciocia Oluta)

Mnich i jego arcywróg - Wojownik. Moja mina jest adekwatna, bo celtoLARP nie poszedł po mojej myśli. Nie udało mi się przechrzcić na chrześcijaństwo żadnej z drużyn.


Tyle! Jak co roku, cały Zaroślak minął jak z bicza strzelił. Obecnie trwa tak zwany III-cio turnusowy LARP, w którym niektórzy z nas wcielają się w rolę studentów, niektórzy uczniów, inni pracowników. Znowu zaczynamy odliczanie do powrotu do prawdziwego życia. Rok po roku.




czwartek, 11 września 2014

Czechy - żadnych zdjęć, tylko rysunki

Pojechałem do Czech rysować zamki.

To wspaniałe uczucie, nosić na plecach cały swój dobytek. Trochę ubrań, szkicownik, śpiwór, karimata. Gdy zaczyna się ściemniać, szukasz jakiegoś niczyjego kawałka ziemi i rozbijasz na nim namiot. Rano śniadanie - buła z pasztetem. Pomidor. Dwa łyki wody. Potem namiot do pokrowca i idziesz dalej. Podróż minimalnym kosztem. Człowiek zaczyna doceniać rzeczy.

Náchod - tu przechodziłem przez granicę. Rozbiłem namiot na wzgórzu i miałem przepyszny widok na całą okolicę.

Takie jednoosobowe włóczykijstwo ma swoje zalety i wady. Idziesz własnym tempem. Nikt ci nie marudzi, że za wolno, że za szybko, że przestań rysować i chodźmy dalej. Że zimno. Że daleko. Każdy źle wybrany zakręt to tylko twoja wina. A każde dotarcie do celu to twój sukces.

A tych źle wybranych zakrętów było akurat wiele. Jestem kretynem, jeśli chodzi o rozeznanie w terenie. Raz zobaczyłem na mapie, że do mojego celu płynie rzeka. Więc pomyślałem, ok, wystarczy mieć rzekę po lewej stronie i w końcu trafię. Idealnie!
Po 6 km zorientowałem się, że pomyliłem rzeki. 6 km z powrotem zrobiłem o wiele szybciej, bo napędzany wściekłością. 12 km gratis.

Troja, dzielnica Pragi. Niedaleko tego zamku (właściwie to pałacu) miałem camping.

Ale z drugiej strony było to trochę ciężkie doświadczenie. Tak nie mieć do kogo otworzyć gęby przez ponad tydzień. Niby na co dzień jestem samotnikiem-introwertykiem i i tak rzadko się do kogokolwiek odzywam. Ale otaczają mnie ludzie. Zawsze są gdzieś tam, pod ręką. Znajomi i przyjaciele. A w Czechach byłem sam na sam ze swoimi myślami. Co było trochę straszne. Macie tak czasami, że jak spoglądacie w przepaść, to jakiś głos w głowie szepcze, żeby skoczyć? Albo zalewając herbatę zastanawiacie się, co by się stało, gdybyście oblali się wrzątkiem? Właśnie takie myśli. Czarne i wredne.

I jeśli kiedykolwiek planowałem sobie przemyśleć moje komiksowe scenariusze łażąc tak z plecakiem, to byłem w głębokim błędzie. Myślałem tylko o duperelach. A najczęściej to o niczym. To jest aż magiczne, jak bardzo o niczym nie myślałem. Człowiek idzie z plecakiem pięć, dziesięć, dwadzieścia kilometrów. Kilometr za kilometrem, godzina za godziną. I o niczym nie myśli. A jak już, to same czarne, wredne myśli.



Wieża jednego z kościołów na zamku Praskim.


Strażnik na zamku Praskim. Urzekający kontrast.


Za to Praga. O słodcy bogowie. Praga była magiczna. Chodziłem cały dzień otumaniony, nie bardzo wierząc w to, gdzie jestem. Z każdego kąta bombarduje cię piękno. Wchodzisz na dziedziniec na zamku Praskim, a dookoła niesamowita architektura. Idziesz dalej, a tam kolejny dziedziniec. Jeszcze piękniejszy. I kolejny. I jeszcze jeden. Dziedziniec za dziedzińcem. I tak całe miasto. Mógłbym przesiedzieć tydzień na samym tylko zamku i nie narysować wszystkiego.

Na koniec dnia wdrapałem się na punkt widokowy, żeby narysować zamek. I patrzyłem na ten widoczek - cała Praga pode mną, jak na pocztówce. Widok tak piękny, że aż abstrakcyjny. Nie bardzo docierało do mnie, na co patrzę. Może dlatego, że moje oczy rozpuściły się od nadmiaru niesamowitych widoków.


Potem ruszyłem w trasę po okolicznych zamkach. Na początku planowałem dotrzeć aż do Chebu na zachodniej granicy...ale mi się nie chciało. Bywa.

Ale i tak jestem zadowolony z trasy, którą zrobiłem. Po kilkunastu kilometrach tłuczenia się z plecakiem i szukania drogi nagle wyłaniający się zza wzgórza zamek to najlepsza nagroda. Wyjmowałem szkicownik i rysowałem. A potem szedłem na filiżankę kawy i papierosa, wciąż wpatrując się w zamek. I wiedziałem, że wszystko jest tak, jak trzeba.


Czechy to taka zagranica w trybie easy. Jest blisko (zwłaszcza, jeśli mieszkacie na południu. Ja to z Gdańska mam bliżej do Berlina, albo promem do Szwecji). Ceny porównywalne jak w Polsce. A i nie raz niższe. Nasze języki są na tyle podobne, że idzie się dogadać.

Nic, tylko jechać.

Zwłaszcza do Pragi. Jak przyklepiecie np. Polskiego Busa odpowiednio wcześnie i zamiast rozbijać się w hotelu rozbijecie namiot na campingu, to możecie zmieścić weekend w Pradze w 200zł. Spokojnie.


Ze wzgórza, na którym rozbiłem namiot, widziałem obydwa te zamki. No. Zamek i ruinę zamku.

Wracając do Polski zahaczyłem jeszcze o Pragę i poszedłem na most Karola rysować pomniki. O rany. Teraz jestem okropnie nakręcony na rysowanie pomników. Mógłbym siedzieć na tym moście całymi dniami i to robić.

 Było fajnie.