sobota, 15 grudnia 2012

Akwarele!

Morele!

Nie, nie morele. Po prostu na nowo rozkochałem się w akwarelach.


Prezentu urodzinowy dla Magdy, fanki Klimta. Zawsze lubiłem ten obraz, ale naprawdę doceniłem jego maestrię oraz precyzję dopiero przy jego reprodukcji.Po prostu Fantastyczny.

I prezent urodzinowy dla Kanistra. Bagiety już lecą! (bardzo, bardzo hermetyczny dowcip, który tak naprawdę bawi mnie tylko dlatego, że bawi innych).

Prezenty ramę w ramę (heh). Obydwa w formacie 9x13cm.



Okładka Buca Kartofla #2

Nowe szaty Buca. Cały drugi odcinek, zatytułowany "Skisłeś!", będzie malowany akwarelami i dociągnięty cieńkopisami. Wszystkie 21 stron jest już w szkicu, zaczynam malować.

Wycinek pierwszej strony.

Pierwszy kadr.


A jeszcze na deser fanarcik Thorgala, który zrobiłem na prośbę Thorgalverse. Akwarele + kolor w PSie.




 Kocham zimę. W Trójmieście śnieg pada praktycznie codziennie. Z okazji nadchodzących Świąt życzę wam zatem jeszcze więcej bieli, najlepiej po pachy i takiego zimna, żeby wam uszy odpadły.

Ale ze mnie drań.




niedziela, 9 grudnia 2012

Portryzanci

Wybraliśmy się z Imaną, Moniką, Igorem i Gosią (oraz Moppiem w roli naszego fotografa) do Galerii Bałtyckiej rysować ludzi. Zamysł był taki, żeby postawić tabliczkę z napisem "Szybki portret za uśmiech", albo "Narysujemy Ci nowe profilowe na Facebooka. Za darmo!" i czekać na tabuny chętnych. Niestety, nikt do nas nie podszedł. Więc byliśmy zmuszeni rysować na partyzanta.
Rysowałem ukradkiem ludzi, po czym podchodziłem i wręczałem im rysunek. Odbiór był zawsze bardzo pozytywny, więc jest nadzieja na przyszłość.




To Imany






Zagapiłem się i nie sfotografowałem rysunków Igora (który rysował ludzi jak z karabinu maszynowego) i reszty. Przepraszam.

Planujemy zorganizować coś takiego znowu w niedalekiej przyszłości. Więc jeśli chcecie dostać darmowy portret, to wpadajcie. "Gdzie" i "kiedy" napiszę tutaj, jak wszystko zostanie ustalone. Kto wie, może jeszcze w tym roku.



poniedziałek, 19 listopada 2012

Walne Trójmiejskie Świąteczne Piwo Komiksowe


Więcej przymiotników!

W tym roku ponownie przed wszystkimi innymi przymiotnikami, dodajemy "walne" i zapraszamy wszystkich chętnych mieszkańców Trójmiasta i okolic na wczesno-przedświąteczne Piwo Komiksowe. Będziemy siać przyjaźń i suche dowcipy, pić piwo, oraz, oczywiście, rysować piwne komiksy.


Wstępnie spotykamy się 8 XII (sobota) w "Piwnicy u Szkota" na ulicy Chlebnickiej w Gdańsku Głównym o 18.00. Wszelkie "gdzie?" i "kiedy?" nie są jeszcze ostateczne. Dlatego polecam wszystkim chętnym śledzenie strony wydarzenia na Fejsie, na której będą postowane aktulane informacje dotyczące Walnego Piwa.

Wszelkie jedzenie w formie poczęstunkowym, jak ciasta, babeczki lub ciastka mile widziane!



poniedziałek, 22 października 2012

Spellowe komiksów nie-recenzje cz.1

W wyborze komiksów kieruję się kilkoma rzeczami. Głównie kreską, tematyką i klimatem. Ale często po prostu pytam znajomych "hej, ty przystojny, przystojny człowieku, jaki komiks byś mi polecił?". Tak więc nie traktujcie poniższego tekstu jako recenzji, bo nie uważam się za recenzenta. Tylko jako kilka polecanek przystojnego, przystojnego człowieka.


Profesor Bell 1&2

Uwielbiam Hellboya. Jest niezwykle bliski memu sercu i jaram się jak małe dziecko jak wpadnie mi w ręce coś nowego z jego uniwersum. Dlatego właśnie tak bardzo spodobał mi się "Profesor Bell". Bo to jakby Hellboy. Ale jakby nie.
Weźcie mitologię, horror, okultystykę, homunculusy w słoikach i potworne łby na ścianach. Przemielcie to przez młynek amerykańskiej pulpy i wyjdzie wam Hellboy. Zaparzcie to ze szczyptą brytyjskiego Sherlocka Holmesa, a wyjdzie wam Profesor Bell. Bo Bell to gentleman. Szarmancki dla kobiet. Uprzejmy dla klientów. A poza tym to zimny sadysta, zmęczony życiem nihilista i autentyczny psychopata. To właśnie jego postać tak bardzo robi cały komiks. Rzadko kiedy okazuje emocje.  Ale to jego akcje pokazują, kim jest naprawdę.
Kreskę Sfara albo się lubi, albo nie toleruje. Zawsze mnie zaskakuje. Widać w jego rysunkach mocny warsztat, ale jego wybory w stylistyce kreski są często...dziwne. Jego "Mały Książe" jest zwyczajnie paskudny. A Profesor Bell, o ile mi osobiście się podoba, też może nie każdemu przypaść do gustu. Raz zachwyca drobiazgowym oddaniem architektury, a raz straszy paskudną gębą.
Poza tym cały komiks jest bardzo zaskakująco i nieszablonowo napisany. Możecie wyrzucić do kosza wszelkie filmowe i książkowe klisze.
Za to muszę zganić drugi tom, który jest drogi (cena okładkowa 75zł), a cała pierwsza historia jest paskudnie rozpikselowana, aż się w człowieku flaki przewracają. Mimo to zdecydowanie polecam. Kupować. Czytać. Czekać na więcej.



Somnambule

"Nie chciałam rysować snów, ale śnić, rysując", jak pisze sama autorka. I się jej udało. Komiks jest bezsensownym bełkotem zjaranego szaleńca. Niby coś się w nim dzieje, ale nie wiadomo po co i dlaczego.
"Somnambule" wywołało ciekawą dyskusję między mną, Mośkiem, a Gosią i Luną. Panowie całkowicie zjechali komiks porównując go do parującej kaki. Dziewczyny uznały, że autorka zaprezentowała udaną próbę przedstawienia snu. Sny nie mają początku ani końca. Sny często nie mają sensu. Otworzyło mi to oczy na drugą stronę konfliktu i pokazało po raz kolejny, że kobiety konsumują wiele spraw bardziej emocjonalnie. Ale zdania o komiksie nie zmieniłem.
Gdy dotarłem do jego końca, w którym znajduje się wywiad z autorką, przypomniały mi się dwie skrzyżowane ze sobą flagi, stojące na wystawie w pewnej galerii. Biała i czarna. A obok nich kartka A4 wypełniona drobnym druczkiem, tłumaczącym znaczenie pracy. Autorka swoimi wypowiedziami próbuje nadać sens i ład bełkotliwemu spaghetti, które narysowała. Po czym uznaje, że nie chce, by jej komiks był interpretowany. Że słucham?
I człowiek zaczyna się zastanawiać. Czy można ukryć gówno pod płaszczykiem "wysokiej sztuki"? Czy jeśli czegoś nie rozumiesz to znaczy, że jesteś ignorantem, czy po prostu praca nie potrafi powiedzieć tego, co chce powiedzieć? Czy nadawanie znaczenia czemukolwiek to doszukiwanie się metafory na siłę, czy po prostu intelektualna gra w interpretację między autorem a odbiorcą? Niektórzy lubią tę grę. Ja zdecydowanie nie.
Dziewczynom się podobało. Więc nie mam sumienia nazwać tego absolutnym crapem. Chociaż jest w moich oczach. Trzymać się z daleka.


Goliat

Wyobraźcie sobie, że komiks jest jak kawałek w Guitar Hero. A kolejne kadry to spadające z góry "nutki". Macie to? Ok. To teraz wyobraźcie sobie, że Tom Gauld jest graczem i PERFEKCYJNIE. WYGRYWA. KAŻDĄ. JEDNĄ. NUTĘ. Żaden kadr nie jest zbędny. Żadna kwestia nie brzmi fałszywie. Kawałek kończy się na tle eksplozji i fajerwerków bielizny rzucanej na scenę.
Dawno nie czytałem tak dobrego komiksu. Nie zmieniającego życie. Nie sprawiającego, że posikasz się ze śmiechu. Po prostu dobrego. Niesamowicie dobrego. Jest taki, jak lubię. Bardzo nastrojowy. Pozwalający sobie na pokazanie małych, niemych gestów. Smutny, ale nie w na siłę depresyjny sposób. Raczej jak szary poranek w drodze do pracy. Pomimo tego, że wiedziałem, jaki historia o Goliacie ma koniec, to i tak uderzył on w moją czułą strunę.
Ale powiedzmy sobie szczerze. Goliata kupi tylko prawdziwy entuzjasta komiksowy. Minimalistyczna i prosta (ale za to cudownie drobiazgowa) kreska, w czerni, bieli i brązie za 45zł? Ja mówię KUPUJCIE. Albo chociaż pożyczcie przy najbliższej nadającej się okazji.
Bogowie. Tak dobre.


Dicks vol.1

Zachęcony spotkaniem z Johnem McCrea na MFK, Kanister zakupił pierwszy tom Dicksów, które wspomniany narysował. A że mamy w zwyczaju wymienianie się komiksami w drodze powrotnej z festiwalu, położyłem na nim swoje łapy.
Żarty o sraniu i pierdzeniu. Przykre i chamskie żarty. Dotarłem do połowy komiksu, gdy okazało się, że tytuł nie tylko bierze się z pejoratywnego określenia pary głównych bohaterów, ale i potocznej nazwy na detektywów. Więc po jakichś 30-40 stronach, na których protagoniści nie robią nic poza byciem kutasami dla siebie nawzajem i przy okazji wszystkich dookoła, okazało się, że zakładają agencję detektywistyczną. Bo tak.
Duże meh. Nie chciało mi się doczytywać nawet do końca. Za to rysunki pana McCrea jak najbardziej pasują do klimatu komiksu.






Keft II: Bromance

Jeśli "Dicks" pokazuje, jak nie robić dowcipów o sraniu, to nowy Keft Drużyny Niesamowitych Cweli robi je z klasą. Dickowe żarty były zwyczajnie przykre i chamskie. Facet faszeruje kumpla końską dawką środków przeczyszczających przed jego miesiącem miodowym. He he he he. NIE.
Za to dowcip w Bromansie jest lekki, przyjemny i niezwykle RADOSNY. Duże litery, bo to słowo klucz. Cwele mają niewyszukane poczucie humoru, ale robią to z uśmiechem na ustach. Po prostu napiszę, że dawno nie śmiałem się przy komiksie na głos.
W Trójmiejskim komiksowie zdania są podzielone, ale do diabła. Mi sie bardzo podobało. I to nie tylko dlatego, że jestem antagonistą całej historii.
Rysunek też stoi na poziomie, zwłaszcza, gdy pałeczkę przejmują Brzozo i Skarża. Ich krecha zakrapiana mocnym różem naprawdę dobrze wygląda. Najgorzej wypada fragment rysowany przez Cyryla. Nigdy nie byłem fanem jego stylu.
Jeśli checie zamówić egzemplarz za 9zł (+4zł za przesyłkę), napiszcie do chłopaków pod adresem cweljeb(malpa)tlen.pl
Nie sądziłem, że Cwelska inicjatywa wydawnicza utrzyma się tak długo. Ale Brzozo i Skarża trzymają wszystko w graści i nie odpuszczają. I właśnie wypuścili najlepszą rzecz, jaką do tej pory zrobili.


Na dniach napiszę kilka więcej polecanek.


poniedziałek, 15 października 2012

To nie był piątek 13 - Projekt 24h 2012

Rysu, rysu, rysu, rysu.

 No i powiedzcie mi, co ja mam wam napisać? Że to trudne, ale nie niemożliwe, że po 12 godzinach wszystkim odbija? Że w pewnym momencie wpada się w trans? Że to jedyna okazja w roku, by w dobę stworzyć mały, sympatyczny albumik? Że znowu była telewizja z kamerami? Dajcie spokój. Piszę to co roku.
Nie ma co się powtarzać.

Obły i Lena. A na pierwszym planie pierwszorazowy
uczestnik eventu, którego imię wyleciało mi
drugim uchem.
To w sumie już mój 5ąty Projekt. Czułem się jak prawdziwy rzemieślnik, stojący przed problemem wymagającym rozwiązania. Żadnego zmęczenia, żadnej blokady, żadnego wypalenia. Siadasz, rysujesz, a po 24rech godzinach wstajesz i kończysz. I tyle.
Chociaż może to zasługa ośmiu energetyków, które wypiłem.
Przyszedłem na Projekt z paroma pomysłami, które od dłuższego czasu chciałem przelać na kartkę. Liczyłem, że dopasuję je jakoś pod tegoroczny temat. "Piątek 13". Niech to szlag, nie da rady. To jakby wpychać plastikowy kwadracik w trójkątną dziurkę.
Po chwili żonglowania tematem w głowie uznałem, że przyszedłem tu zrobić porządny komiks i nie chcę na siłę dopasowywać go do "Piątku 13". Więc, bimbając na temat, zabrałem się do rysowania historii o robotach. Bo roboty są OSOM.

Co roku na Projekt przychodzi coraz więcej ludzi. W dodatku coraz większa ich liczba przyjeżdża do nas spoza Trójmiasta. Na tę edycję wpadł z Wrocławia Koko, z Warszawy przyturlali się Pietras i Janek Mazur, a spod Szczecina dotarł do nas Ojciec Rene. Całkowicie przypadkiem odwiedził nas także Dem, który akurat tego samego dnia miał opodal spotkanie video bloggerów. Pośmialismy się, poczytaliśmy na głos komiksy Ojca Rene, Dem nas pobłogosławił i poszedł.
Projekt 24h notuje coraz to większe zainteresowanie. Ludzie chcą to robić. Są na tyle niezmordowani, że są gotowi jechać szmat drogi, rysować CAŁĄ DOBĘ, czekać na pociąg powrotny parę godzin i wracać drugi szmat drogi. Najwidoczniej jest rynek na masochizm.

Od lewej Monika i Gosia. To zdjęcie dobrze podsumowuje cąłą akcję. Bajzel, praca, i rodzące się w głowach z godziny na godzinę coraz bardziej niesmaczne żarty

Więc jeśli czytasz te słowa i uważasz się za komiksowego entuzjastę, a chcesz zrobić coś więcej dla naszego ukochanego wycinka kultury, zorganizuj Projekt 24h na własną rękę. To łatwiejsze, niż Ci się wydaje.

 

Jak zorganizować Projekt 24h na własną rękę?

Możesz to zrobić gdziekolwiek. Wystarczy dostatecznie duża sala. Jeśli jest was garstka, nada się duży pokój w mieszkaniu. Jeśli więcej, możecie uprzejmie zwrócić się do najbliższej szkoły o wypożyczenie sali lekcyjnej na weekend. A przy okazji możecie powiesić w holu plakat reklamujący akcję. Kto wie, może przyłączą się do was jakieś komiksowe świerzynki (najlepiej do tego nadają się licealiści, młodszych raczej rodzice nie wypuszczą na całą dobę).
Możesz to zrobić kiedykolwiek. Nie ma jednej, ustalonej daty eventu. Zrób to choćby w przyszłym miesiącu.
Nie potrzebujesz praktycznie niczego, poza stołami, krzesłami i czajnikiem elektrycznym. Każdy przynosi papier i pisadła na własną rękę.

Marek Lachowicz (autor m.in. "Człowieka Paroovki" i "Grand Bandy") przyszedł na Projekt ze swoją córką, która mówiła tacie, co ma rysować, a TY NIE DASZ RADY?!

Nie musisz puszczać reklamy w telewizji. Wystarczy zrobić event na Facebooku i rozpuścić wieści pocztą pantoflową wśród znajomych.
24 godziny. 24 strony. A po wszystkim omieść salę/pokój miotłą, zeskanować komiksy, wrzucić je do sieci, by mógł je zobaczyć cały świat. I cieszyć się z własnej pracy. Po prostu.

Komiksy Ojca Rene dostarczają transcendentalnych przeżyć.

A to i sam Ojciec Rene. I Magda.

Podśmiechujki.

Studium odległości kartki od twarzy. Od lewej Brzozo, Pietras i Magda.

Kuba Babczyński i Piotrek Szulc, czyli nierozerwalne duo rysownik-scenarzysta. Stali bywalcy KAŻDEGO Projektu.

Karol zrobił historię o tym, że każdy z nas ma dwójkę aniołów stróżów: Bruce'a Willisa i Seana Beana. RYSUJ WIĘCEJ KOMIKSÓW, KAROL.

Po paru godzinach zwolniła się dla nas biblioteka obok. Tak wyobrażam sobie właśnie rysowników Marvela i DC. Rzędy stołów, lampki i martwa cisza.

Aspirujący debiutanci. Nie wiem, czy się wyrobili, ale podziwiam sam fakt tuszowania pracy.

Ima-"Nie jestem Psiarą"-na

Te ręce należą do mnie!


A oto i skończony produkt. Jestem mega zadowolony z małżeństwa akwareli i cieńkopisów. Będę musiał częściej machać tą techniką.




 Resztę moich zdjęć z Projektu 24h możecie znaleźć ->TUTAJ<-






poniedziałek, 8 października 2012

Międzynarodowy Festiwal Komiksów i Gier w Łodzi 2012, czyli Tam i z Powrotem


Nagłówek narysowany dla infozina festiwalowego, który można było dostać pierwszego dnia.

Na 23cim Festiwalu Komiksów i Gier w Łodzi było wszystko, oprócz Jima Carreya bazgrającego po ścianach. Festiwal syto dostarczył rozrywki, a ludzie dołożyli przyjaźni, uścisków i swobodnej rozmowy przy piwie. Niechaj poniższa relacja zachęci nieobecnych do przyjechania za rok. A i Ci, którzy byli, może znajdą coś ciekawego w tym tekście, bo zwyczajnie na festiwalu nie można być wszędzie.


"Cameron Stewat" zamiast "Stewart"

Dzień 1 - Szalona podróż na imprezę bez światła

Mówili nam, że to niemożliwe. Śmiali się i pokazywali palcami. Przyjęliśmy wyzwanie.
Pojechaliśmy do Łodzi najbardziej pokręconą trasą, jaka była, nie licząc autentycznej łodzi wiosłowej. Udaliśmy się Polskim Busem do Warszawy, gdzie mieliśmy około 30 minut na przejechanie połowy stolicy i dotarcie na drugi Bus. Po opuszczeniu Gdańska gruchnęła wieść, że budowana 2ga linia metra osypała się i generalnie wsysa okolicę jak czarna dziura. Chaos, panika i ludzie w maskach gazowych otaczający kordonem dwie przecznice. Podobno strzelali z ostrej amunicji do każdego, kto próbował się wydostać, pod pretekstem, że osyp ich zmutował.

Na szczęście 1sza linia metra działała i zdążyliśmy. Po dotarciu na miejsce unieśliśmy dumnie pierś, ale Ci, co wcześniej nabijali się, że nie damy rady, tylko wzruszyli ramionami. Byliśmy jednak moralnymi zwycięzcami i klepaliśmy się ukradkiem po plecach.

Na miejscu tradycyjne before-party, na które przybywała choragiew za chorągwią. W sumie chyba z 20 komiksowych ludzików w niezbyt okazałym mieszkaniu. Byliśmy na tyle głośno, że sąsiedzi, omijając pertraktacje werbalne, wykręcili nam korki. Przynajmniej było romantyczniej.

Dzień 2 - 200% nerdozy i spadające gwiazdy

Manga. Gry video. Komiksy. Figurka Wolverina za 1068zł. Pluszowe kostki z MineCrafta. Przypinek z anime jak much na drożdzówce w cukierni latem. Rzędy półek wypchanych zagranicznymi komiksami. Grupy cosplayowców. Panele. Rzędy konsol i komputerów. Pachnące drukarnią komiksy. Puste portfele. A przez to wszystko wężyk Samby, który okazuje się być kolejką po autografy.

Ilustracja do "eMeFKa NEWS", infozina festiwalowego.
Niestety, zabrakło dla niej miejsca.
Z roku na rok część "iG" zyskuje coraz większy prestiż. Za pierwszym razem, bodaj 3 lata temu, gracze urzędowali w zupełnie innym budynku, a całość była raczej do eMeFKi doklejona. Trochę jak darmowa manga, którą Egmont dodawał do każdego zakupu. Wszyscy się uśmiechali i dziękowali, szukając wzrokiem najbliższego śmietnika.

W sali "iG" królował "League of Legends",
"Tekken Tag Tournament 2" i "Tekken x Street Fighter".
W tle cthulhiańskich gabarytów ekran 3D
W tym roku dostali całą wielką salę, w której zwykle przesiadywała część komiksowej giełdy. MFK oddał im to pewnie bez żalu, bo pomieszczenie pokutuje swój rozmiar brakiem okien. Horda całymi dniami przesiadujących w jednym miejscu ludzi dawała się we znaki.

Byłem tam tylko chwilę, zerknąć na rzędy symultanicznie piorących się po wirtualnych gębach ludzi. Największym zaskoczeniem był monstrualny ekran, zajmujący 1/4 całej sali. Wyższy niż sam Marcin Podolec. Szerszy niż 10ciu Tomków Pstrągowskich. I to w 3D! Skromne biureczko z myszką i klawiaturą stojące przed ekranem wyglądało jak konsoleta stacji bojowej. W kartonie na biurku spoczywała sterta okularów 3D. Można było brać i ponapawać się, jak ktoś gra w Borderlands 2. Szyja bolała od próby ogarnięcia całego ekranu wzrokiem.


Komiksiary. Było ich prawie dwa razy więcej, ale część dziewczyn gdzieś mi uciekła.
Zauważalnie większą prezencję miała też manga i anime. Po cichu boję się, że przed latami manga, niczym facehugger, włożyła swoją rurkę z kremem w twarz MFK i złożyła  w nim jaja. Lada rok mały alien rozpruje festiwalowi brzuch, a wszyscy obecni makabrycznie krzycząc, padną na ziemie, konwulsyjnie wymiotując. Ale to tylko takie moje paranoiczne lęki.
Wszędobylscy cosplayowcy dodawali na pewno kolorytu festiwalowi. Mieliśmy nawet naszą żeńską, komiksową reprezentację. Dziewczyny przebrały się za postacie z "My Little Pony". Małe dzieci podbiegały do nich pytając, czy mogą im uściskać kopytko.


Spotkanie z Davem McKeanem. Czarujący i wygadany człowiek.
Ale niezaprzeczalnie w zamku komiksu to właśnie komiks był królem. Piękne okładki na wystawach ciągnęły Cię za kołnierz, dawały w ryj i krzyczały "wyskakuj z mamony!" Pchlowa część giełdy mamiła rzędami kartonów po brzegi wypełnionymi komiksami, niedostępnymi już w sklepach. Autorzy na zmianę ogrzewali stołki przy stoiskach, autografując komiksy do zapalenia nadgarstka.
Mimo to jako-tako dotrzymałem swego tegorocznego postanowienia i nie wpadłem w nerdrerkerski szał. Kupiłem (prawie) tylko to, co mnie zainteresowało przed samym festiwalem. Zresztą, napiszę kilka słów o zakupionych komiksach w następnej notce.

Spotkanie z redaktorami "Profanum". Po lewej Robert Sienicki, obok niego Janek Mazur. Kolejny numer zapowiedziany na KW 2013 (może). Poza tym tłumaczenie na angielski i wersja cyfrowa. W ogóle coraz cześciej i głośniej mówi się o wejściu Polskiego komiksu do cyfrowej dystrybucji. W najbliższych miesiącach można spodziewać się nie tyle co rewolucji, a ewolucji.

Gala rozdania nagród. Głowa w dolnym, lewym rogu należy do Marcina "Kolca" Podolca, razem z Grzegorzem Januszem współzwycięzcy nagrody publiczności za najlepszy komiks roku.

Po zwiedzeniu i kupieniu wszystkiego nastał wieczór, a wraz z nim gala wręczenia nagród i afterparty. I to była najbardziej niedorzeczna, MFKowa gala, w jakiej uczestniczyłem. Po przezabawnym filmiku z przepytywania losowych ludzi na Piotrkowskiej o komiks, uraczono nas falą nazwisk gości festiwalu, która trwała chyba z 5 minut, w czasie których NIC. SIĘ. NIE. DZIAŁO. Jedyną rozrywkę dostarczała kosmiczna ilość literówek. "Simona Sisleya" i "Briana Azzazello" powitały śmiechy i brawa rozentuzjazmowanej publiczności. Na scenę wszedł dyrektor festiwalu, Adam Radoń, i lekko podenerwowany przerwał kolejny klip, tym razem z obrad jury.

Nagrania zacinały się, a tłumacz tłumaczył co trzecią wypowiedź. Całość wiała strasznym dysonansem w porównaniu do profesjonalności poprzednich lat. Ale kto miał być nagrodzony, został nagrodzony, no i dobra.

Cameron Stewart unieśmiertelnia kobiecą
urodę na włochatej klacie Johna McCrea.
Kolejki po piwo i ustawianie sztalug na tradycyjny konkurs w rysowaniu miss festiwalu, który wygrała Katarzyna "Grażyna" Kruszyńska, znana szerzej jako Mazok.
Do legendy jednak przejdzie runda mistrzów, do której zostali zaproszeni Tony Sandoval, Simon Bisley, Cameron Stewart oraz John McCrea. Wszyscy skupili uwagę na Bisleyu, zastanawiając się, co tym razem mu odwali (w zeszłym roku całkowicie pijany bazgrał po pracach konkurentów i pokazywał faka publiczności), gdy wtem McCrea rzucił sztalugą o ziemię, zdjął koszulę i zaczął tańczyć. Stewart skontratakował to zdjęciem spodni i namalowaniem miss festiwalu na gołej klacie rysownika Hitmana. Skonfundowani Bisley i Sandoval robili swoje. Na koniec McCrea ucałował Simona, dzięki czemu dowiedzieliśmy się, że smakuje jak kurczak.

Potem rozdano nagrody za turnieje części growej, co było niesamowicie smutnym widokiem. Cała publika jak jeden mąż ustawiła się wężykiem po piwo, włącznie z dźwiękowcem, bo nawet nie ściszono muzyki. Wywoływano kolejnych zwycięzców, mających reprezentować nas na e-zawodach we Francji, a wszyscy gadali i pili. Nikt nie zwracał uwagi na scenę. Mimo to wróżę "iG", że z roku na rok będzie rozrastało się w cieniu swego starszego brata.

Bisley i Ret. Czyli Odyn i Thor.
Gdy DJ dorwał się do konsolety, cała sala stanęła w ogniu. Tańczyli wszyscy. Rysujący i piszący. Wydający i wydawani. Sławni i początkujący. Tworzący i zwykli entuzjaści. Każdy mógł otrzeć się o jedne z największych w Europie i na świecie komiksowych sław. Powiedziałbym, że wszyscy stali się sobie braćmi i siostrami w tańcu, zrównując się na parkiecie, ale to zakrawa o komunizm.

Impreza była tak dobra, że rozwaliłem sobie okulary.

Poszliśmy spać.

Dzień 3 - Trup w pociągu.

Śledziu z rana.
Nie, nie znaleźliśmy żadnego trupa w pociągu. Po prostu nie miałem pomysłu na tytuł epilogu.

Ostatniego dnia pobiegliśmy jeszcze z Agonem na panel Śledzia. Jeśli wszystkie jego nadzieje się spełnią, Chińczycy będą musieli ogłosić rok 2013 rokiem śledzia.

Zwinęliśmy śpiwory i wróciliśmy do swoich domów. Trochę smutni, jak zawsze, gdy kończy się dobry festiwal, ale naładowani końską dawką pozytywnej energii. Jak zawsze, gdy kończy się dobry festiwal.

Organizatorzy ogłaszają się, że za rok festiwal w Łodzi ma trwać 3 dni i zaczynać się już w piątek. To świetna wiadomość, bo wielu twórców niezasłużenie ma panele w niedzielę. A niedziela to dzień śmierci. Wszyscy się już rozjeżdżają i rzadko kto wpada na festiwal. A kto ma panel w niedzielę rano równie dobrze może pobiec na łąkę i zbierać kwiaty. Albo po prostu spać, jak każdy normalny człowiek po afterparty.

23 Międzynarodowy Festiwal Komiksów i Gier w Łodzi był zdecydowanie najlepszym festiwalem, na jakim byłem w tym roku. Odczuwałem wypalenie. Tegoroczne eventy komiksowe nie sprawiały mi takiej frajdy, jak kiedyś. Aż do MFK.

Cytując Kanistra:

"Festiwal roku
Każdego roku tak
Przyjaźń górą

Prawie haiku"