poniedziałek, 22 października 2012

Spellowe komiksów nie-recenzje cz.1

W wyborze komiksów kieruję się kilkoma rzeczami. Głównie kreską, tematyką i klimatem. Ale często po prostu pytam znajomych "hej, ty przystojny, przystojny człowieku, jaki komiks byś mi polecił?". Tak więc nie traktujcie poniższego tekstu jako recenzji, bo nie uważam się za recenzenta. Tylko jako kilka polecanek przystojnego, przystojnego człowieka.


Profesor Bell 1&2

Uwielbiam Hellboya. Jest niezwykle bliski memu sercu i jaram się jak małe dziecko jak wpadnie mi w ręce coś nowego z jego uniwersum. Dlatego właśnie tak bardzo spodobał mi się "Profesor Bell". Bo to jakby Hellboy. Ale jakby nie.
Weźcie mitologię, horror, okultystykę, homunculusy w słoikach i potworne łby na ścianach. Przemielcie to przez młynek amerykańskiej pulpy i wyjdzie wam Hellboy. Zaparzcie to ze szczyptą brytyjskiego Sherlocka Holmesa, a wyjdzie wam Profesor Bell. Bo Bell to gentleman. Szarmancki dla kobiet. Uprzejmy dla klientów. A poza tym to zimny sadysta, zmęczony życiem nihilista i autentyczny psychopata. To właśnie jego postać tak bardzo robi cały komiks. Rzadko kiedy okazuje emocje.  Ale to jego akcje pokazują, kim jest naprawdę.
Kreskę Sfara albo się lubi, albo nie toleruje. Zawsze mnie zaskakuje. Widać w jego rysunkach mocny warsztat, ale jego wybory w stylistyce kreski są często...dziwne. Jego "Mały Książe" jest zwyczajnie paskudny. A Profesor Bell, o ile mi osobiście się podoba, też może nie każdemu przypaść do gustu. Raz zachwyca drobiazgowym oddaniem architektury, a raz straszy paskudną gębą.
Poza tym cały komiks jest bardzo zaskakująco i nieszablonowo napisany. Możecie wyrzucić do kosza wszelkie filmowe i książkowe klisze.
Za to muszę zganić drugi tom, który jest drogi (cena okładkowa 75zł), a cała pierwsza historia jest paskudnie rozpikselowana, aż się w człowieku flaki przewracają. Mimo to zdecydowanie polecam. Kupować. Czytać. Czekać na więcej.



Somnambule

"Nie chciałam rysować snów, ale śnić, rysując", jak pisze sama autorka. I się jej udało. Komiks jest bezsensownym bełkotem zjaranego szaleńca. Niby coś się w nim dzieje, ale nie wiadomo po co i dlaczego.
"Somnambule" wywołało ciekawą dyskusję między mną, Mośkiem, a Gosią i Luną. Panowie całkowicie zjechali komiks porównując go do parującej kaki. Dziewczyny uznały, że autorka zaprezentowała udaną próbę przedstawienia snu. Sny nie mają początku ani końca. Sny często nie mają sensu. Otworzyło mi to oczy na drugą stronę konfliktu i pokazało po raz kolejny, że kobiety konsumują wiele spraw bardziej emocjonalnie. Ale zdania o komiksie nie zmieniłem.
Gdy dotarłem do jego końca, w którym znajduje się wywiad z autorką, przypomniały mi się dwie skrzyżowane ze sobą flagi, stojące na wystawie w pewnej galerii. Biała i czarna. A obok nich kartka A4 wypełniona drobnym druczkiem, tłumaczącym znaczenie pracy. Autorka swoimi wypowiedziami próbuje nadać sens i ład bełkotliwemu spaghetti, które narysowała. Po czym uznaje, że nie chce, by jej komiks był interpretowany. Że słucham?
I człowiek zaczyna się zastanawiać. Czy można ukryć gówno pod płaszczykiem "wysokiej sztuki"? Czy jeśli czegoś nie rozumiesz to znaczy, że jesteś ignorantem, czy po prostu praca nie potrafi powiedzieć tego, co chce powiedzieć? Czy nadawanie znaczenia czemukolwiek to doszukiwanie się metafory na siłę, czy po prostu intelektualna gra w interpretację między autorem a odbiorcą? Niektórzy lubią tę grę. Ja zdecydowanie nie.
Dziewczynom się podobało. Więc nie mam sumienia nazwać tego absolutnym crapem. Chociaż jest w moich oczach. Trzymać się z daleka.


Goliat

Wyobraźcie sobie, że komiks jest jak kawałek w Guitar Hero. A kolejne kadry to spadające z góry "nutki". Macie to? Ok. To teraz wyobraźcie sobie, że Tom Gauld jest graczem i PERFEKCYJNIE. WYGRYWA. KAŻDĄ. JEDNĄ. NUTĘ. Żaden kadr nie jest zbędny. Żadna kwestia nie brzmi fałszywie. Kawałek kończy się na tle eksplozji i fajerwerków bielizny rzucanej na scenę.
Dawno nie czytałem tak dobrego komiksu. Nie zmieniającego życie. Nie sprawiającego, że posikasz się ze śmiechu. Po prostu dobrego. Niesamowicie dobrego. Jest taki, jak lubię. Bardzo nastrojowy. Pozwalający sobie na pokazanie małych, niemych gestów. Smutny, ale nie w na siłę depresyjny sposób. Raczej jak szary poranek w drodze do pracy. Pomimo tego, że wiedziałem, jaki historia o Goliacie ma koniec, to i tak uderzył on w moją czułą strunę.
Ale powiedzmy sobie szczerze. Goliata kupi tylko prawdziwy entuzjasta komiksowy. Minimalistyczna i prosta (ale za to cudownie drobiazgowa) kreska, w czerni, bieli i brązie za 45zł? Ja mówię KUPUJCIE. Albo chociaż pożyczcie przy najbliższej nadającej się okazji.
Bogowie. Tak dobre.


Dicks vol.1

Zachęcony spotkaniem z Johnem McCrea na MFK, Kanister zakupił pierwszy tom Dicksów, które wspomniany narysował. A że mamy w zwyczaju wymienianie się komiksami w drodze powrotnej z festiwalu, położyłem na nim swoje łapy.
Żarty o sraniu i pierdzeniu. Przykre i chamskie żarty. Dotarłem do połowy komiksu, gdy okazało się, że tytuł nie tylko bierze się z pejoratywnego określenia pary głównych bohaterów, ale i potocznej nazwy na detektywów. Więc po jakichś 30-40 stronach, na których protagoniści nie robią nic poza byciem kutasami dla siebie nawzajem i przy okazji wszystkich dookoła, okazało się, że zakładają agencję detektywistyczną. Bo tak.
Duże meh. Nie chciało mi się doczytywać nawet do końca. Za to rysunki pana McCrea jak najbardziej pasują do klimatu komiksu.






Keft II: Bromance

Jeśli "Dicks" pokazuje, jak nie robić dowcipów o sraniu, to nowy Keft Drużyny Niesamowitych Cweli robi je z klasą. Dickowe żarty były zwyczajnie przykre i chamskie. Facet faszeruje kumpla końską dawką środków przeczyszczających przed jego miesiącem miodowym. He he he he. NIE.
Za to dowcip w Bromansie jest lekki, przyjemny i niezwykle RADOSNY. Duże litery, bo to słowo klucz. Cwele mają niewyszukane poczucie humoru, ale robią to z uśmiechem na ustach. Po prostu napiszę, że dawno nie śmiałem się przy komiksie na głos.
W Trójmiejskim komiksowie zdania są podzielone, ale do diabła. Mi sie bardzo podobało. I to nie tylko dlatego, że jestem antagonistą całej historii.
Rysunek też stoi na poziomie, zwłaszcza, gdy pałeczkę przejmują Brzozo i Skarża. Ich krecha zakrapiana mocnym różem naprawdę dobrze wygląda. Najgorzej wypada fragment rysowany przez Cyryla. Nigdy nie byłem fanem jego stylu.
Jeśli checie zamówić egzemplarz za 9zł (+4zł za przesyłkę), napiszcie do chłopaków pod adresem cweljeb(malpa)tlen.pl
Nie sądziłem, że Cwelska inicjatywa wydawnicza utrzyma się tak długo. Ale Brzozo i Skarża trzymają wszystko w graści i nie odpuszczają. I właśnie wypuścili najlepszą rzecz, jaką do tej pory zrobili.


Na dniach napiszę kilka więcej polecanek.


1 komentarz:

  1. Dzięki za info o "Bromance",zamierzam kupić,do tego pozytywnie ją "znie-recenzowałeś"co tym bardziej zachęca do kupna.Piąteczka!

    OdpowiedzUsuń