

Wracając do tematu, Code Geass to po prostu kolejne kiepskie anime o nastolatkach w mechach. Obejrzałem 5 odcinków chcąc dopatrzeć się tej podobno genialnej fabuły, za to dostałem historię szytą tak grubymi nićmi, że powierzenie najbardziej zaawansowanego mecha na świecie pierwszemu-lepszemu nastolatkowi, w dodatku poważnie rannemu, to chleb powszedni. Już nie wspomnę, że chłopak robił z tym robotem nie wiadomo jakie akrobacje i wyczyny.
Generalnie Code Geass ma wszystkie symptomy złego anime - wymuszone sytuacje, nadmuchaną pompatyczność, fatalnie napisane dialogi, stereotypowe, kiepsko narysowane postacie. Może i fabuła dalej się bardziej gmatwa i zawila, ale cytując Yuga (albo Matta, nie pamiętam) z Australian Gamer Podcast - "o jakości fabuły nie świadczy jej zagmatwanie".
Zawsze kiedy słyszę, że "One Piece" jest niezłym anime, ale rozkręca się dopiero po jakichś 50ciu odcinkach, tylko się uśmiecham (uśmiech numer 6, z łyżką politowania) i przypominam sobie "Darker than Black", który w mniej zrobił całe dwa sezony, jeden lepszy od drugiego. Jest takie, jak lubię - niejasne i zagmatwane, z mnóstwem niedopowiedzeń, wyrazistymi postaciami, niewymuszonym humorem, świetną kreską i animacją, ciekawą historią i dobrymi scenami akcji. Nie powiem wam, o czym jest, sami dajcie mu szansę, bo naprawdę warto. O geniuszu tego anime świadczą choćby takie detale, jak fakt, że w drugiej serii jedna z antagonistek jest lezbijką, ale nikt wam nie wpycha do gardła jakichś przemówień o homofobii, jej homoseksualność nie jest też pretekstem do pokazywania erotycznych scen, damn, w całym anime nie pada nawet słowo "lezbijka". Po prostu jest, jaka jest, i to dodaje charakteru jej postaci. A wierzcie mi, znalezienie filmu, komiksu, animacji, czegokolwiek, w którym jest osoba homoseksualna, ale jednocześnie nie ma kretyńskich tyrad albo żartów na temat homo, to prawdziwy wyczyn i świadectwo dobrego scenariusza.
Hmm, może nie reklamuję tego anime w należyty sposób. Po prostu odpalcie je sobie i sprawdźcie, czy po 2-3 odcinkach was wciągnie.
Pchany miłym uczuciem ciepła w brzuszku po "Darker than Black" szukałem dalej. Padło na "Gantza". Powiem tylko tyle, że ktokolwiek próbujący w czymkolwiek postawić obok siebie dużą ilość cycków i przemocy, oraz toporne przesłanie, że "zabijanie jest złe", chyba nie potrafi spojrzeć na cały obrazek z dystansu. Albo jest hipokrytą.
Anime zaczyna się obiecująco i miejscami ma naprawdę świetną atmosferę, z typową, japońską dozą zakręconego surrealizmu. Niektórzy z ludzi w momencie śmierci są kopiowani. Ich oryginały giną, a kopie są teleportowane do pustego pokoju, w którym jedynym elementem wystroju jest wielka, czarna kula. Okazuje się, że żyją tylko dzięki owej tajemniczej kuli i to, co zrobią ze swym, nowym życiem zależy wyłącznie od niej. Z granatowoczarnej sfery wysuwają się kieszenie z futurystyczną bronią i kombinezonami wspomaganymi. Obecni w pokoju ludzie dowiadują się, że mają godzinę na zabicie podanego przez kulę celu - dziwnego kosmity. Ci, którzy przeżyją, są teleportowani z powrotem do pokoju, punktowani i puszczeni wolno, do czasu kolejnego zlecenia.
Obejrzałem 6 odcinków, i niestety po trzech anime chyba uznało, że woli być o dorastaniu, wymuszaniu pieniędzy przez starszych kolegów w szkole i podrywaniu dziewczyn. Dawno tego nie widziałem.
Dodajcie do tego fatalnie napisane dialogi i wymuszone sytuacje, a otrzymacie po prostu kolejne, gówniane anime. Trochę szkoda, bo choć schematyczne (obcy sobie ludzie postawieni w dziwnej sytuacji, i zmuszeni do wypełnienia wspólnego celu), to mogło być całkiem niezłe.
Nowy "drinking game". Wypij kolejkę za każdym razem, kiedy w Eureka 7 powiedzą "belive" albo "belief". W drugim odcinku naliczyłem 15. Tak, anime jest tak drętwe, że szukając rozrywki zacząłem liczyć słowa.
Powiedzcie stop, kiedy usłyszycie coś znajomego. Jest sobie chłopiec, który dusi się w swojej mieścinie i planuje kiedyś się z niej wynieść. Nie ma rodziców, mieszka z dziadkiem, który mówi, że nie warto podąrzać za swoimi marzeniami i chce, by wnuk został mechanikiem, choć sam chłopak marzy o pójściu w ślady swojego idola i zostaniu pilotem mecha. I wtedy niedaleko rozbija się mech, bla bla bla, pilotowany przez tajemniczą dziewczynkę, bla bla bla, oczywiście mech okazuje się jedynym takim na świecie, bla bla bla, przylatuje wspomniany idol dzieciaka, okazuje się, że znają się z dziadkiem, bla bla bla, jest walka, dzieciak choć przed chwilą ledwo co trzymał się na latającej desce, nagle robi najtrudniejsze triki, jego idol nalega, by wyruszył z nimi, dzieciak zakochuje się w dziewczynce i żyją długo i szczęśliwie. A, czy wspomniałem, że bohater w przeszłości dostał coś od zaginionej siostry i okazuje się, że to potężny artefakt?
Liczyliście, ile razy krzyczeliście "stop", czy w pełni oddaliście się pasji wyrywania sobie włosów w chołdzie Stereotypii, boginii schematów?
Eureka 7 udowadnia, że nawet świetna kreska i przepyszna muzyka nie utrzymają mnie przy głupim anime dłużej, niż na 2 odcinki.
To anime mnie niepokoi. Obejrzałem dopiero 2 odcinki i wciąż nie wiem, co o nim myśleć.
Dziewczynka śni o spadaniu, i następne, co pamięta, to wyklucie się z kokonu w piwnicy opuszczonej, gotyckiej szkoły. Świadkami narodzenia jest grupka ludzi, tyle, że z małymi skrzydłami i aureolami, mówiącymi, że dziewczynka jest teraz jednym z nich, Haibane.
Nie jestem daleko w anime, ale czuję atmosferę horroru. Sielanka, roześmiane dziewczynki, wesoło ganiające po terenie szkoły dzieci, pierzaste skrzydełka, świecące nad głowami aureolki, pysznie zielone pagórki i rześkie powietrze. I nagle scena, w której nowonarodzonej bohaterce wyrastają skrzydła. W jednej chwili dwa obrzmiałe, zaczerwienione na plecach guzy otwierają się jak przy otwartym złamaniu kości, a z krzyczącej z bólu bohaterki wyrastają posklejane krwią skrzydła.
Przez cały czas czuć, jakby coś wisiało w powietrzu. Wszyscy się beztrosko uśmiechają, ale nie mogę pozbawić się wrażenia, że ktoś trzymający długi, zakrwawiony nóż chucha mi na szyję. Jeśli okaże się, że to kolejne wesolutkie anime o aniołkach, skrzydełkach i uśmiechniętych buźkach, to będę srogo zawiedziony.
W tym tygodniu naoglądałem się naprawdę sporo złego anime i czuję się fizycznie chory. Czuję się naprawdę głupszy, bo oglądając tak schematyczne historie myśli człowieka same wskakują na utarte tory i trzeba nieco się wysilić, żeby spłodzić oryginalną myśl. Dlatego, jeśli tak jak ja, lubicie eksperymentować z nowymi anime, życzę powodzenia. Jeśli nie, to polecam unikać części z wymienionych wyżej anime, a gorąco polecam obejrzeć "Darker than Black", i dać szansę "Haibane Renmei", choć sam jeszcze nie zadecydowałem, co o nim myślę.
Tą notkę dedykuję bratu, który zawsze twierdził, że strasznie ciężko się ze mną ogląda anime. To chyba przez ustawiczne przewracanie oczami, głośne wzdychanie, chichotanie w obmyślanych jako poważne momentach, ustawiczne komentowanie i wytykanie wszystkiego, czego się da. Nie wiem, czy mu zazdrościć, czy współczuć wyższej odporności na debilizmy.

Hmm, może nie reklamuję tego anime w należyty sposób. Po prostu odpalcie je sobie i sprawdźcie, czy po 2-3 odcinkach was wciągnie.

Anime zaczyna się obiecująco i miejscami ma naprawdę świetną atmosferę, z typową, japońską dozą zakręconego surrealizmu. Niektórzy z ludzi w momencie śmierci są kopiowani. Ich oryginały giną, a kopie są teleportowane do pustego pokoju, w którym jedynym elementem wystroju jest wielka, czarna kula. Okazuje się, że żyją tylko dzięki owej tajemniczej kuli i to, co zrobią ze swym, nowym życiem zależy wyłącznie od niej. Z granatowoczarnej sfery wysuwają się kieszenie z futurystyczną bronią i kombinezonami wspomaganymi. Obecni w pokoju ludzie dowiadują się, że mają godzinę na zabicie podanego przez kulę celu - dziwnego kosmity. Ci, którzy przeżyją, są teleportowani z powrotem do pokoju, punktowani i puszczeni wolno, do czasu kolejnego zlecenia.
Obejrzałem 6 odcinków, i niestety po trzech anime chyba uznało, że woli być o dorastaniu, wymuszaniu pieniędzy przez starszych kolegów w szkole i podrywaniu dziewczyn. Dawno tego nie widziałem.
Dodajcie do tego fatalnie napisane dialogi i wymuszone sytuacje, a otrzymacie po prostu kolejne, gówniane anime. Trochę szkoda, bo choć schematyczne (obcy sobie ludzie postawieni w dziwnej sytuacji, i zmuszeni do wypełnienia wspólnego celu), to mogło być całkiem niezłe.

Powiedzcie stop, kiedy usłyszycie coś znajomego. Jest sobie chłopiec, który dusi się w swojej mieścinie i planuje kiedyś się z niej wynieść. Nie ma rodziców, mieszka z dziadkiem, który mówi, że nie warto podąrzać za swoimi marzeniami i chce, by wnuk został mechanikiem, choć sam chłopak marzy o pójściu w ślady swojego idola i zostaniu pilotem mecha. I wtedy niedaleko rozbija się mech, bla bla bla, pilotowany przez tajemniczą dziewczynkę, bla bla bla, oczywiście mech okazuje się jedynym takim na świecie, bla bla bla, przylatuje wspomniany idol dzieciaka, okazuje się, że znają się z dziadkiem, bla bla bla, jest walka, dzieciak choć przed chwilą ledwo co trzymał się na latającej desce, nagle robi najtrudniejsze triki, jego idol nalega, by wyruszył z nimi, dzieciak zakochuje się w dziewczynce i żyją długo i szczęśliwie. A, czy wspomniałem, że bohater w przeszłości dostał coś od zaginionej siostry i okazuje się, że to potężny artefakt?
Liczyliście, ile razy krzyczeliście "stop", czy w pełni oddaliście się pasji wyrywania sobie włosów w chołdzie Stereotypii, boginii schematów?
Eureka 7 udowadnia, że nawet świetna kreska i przepyszna muzyka nie utrzymają mnie przy głupim anime dłużej, niż na 2 odcinki.

Dziewczynka śni o spadaniu, i następne, co pamięta, to wyklucie się z kokonu w piwnicy opuszczonej, gotyckiej szkoły. Świadkami narodzenia jest grupka ludzi, tyle, że z małymi skrzydłami i aureolami, mówiącymi, że dziewczynka jest teraz jednym z nich, Haibane.
Nie jestem daleko w anime, ale czuję atmosferę horroru. Sielanka, roześmiane dziewczynki, wesoło ganiające po terenie szkoły dzieci, pierzaste skrzydełka, świecące nad głowami aureolki, pysznie zielone pagórki i rześkie powietrze. I nagle scena, w której nowonarodzonej bohaterce wyrastają skrzydła. W jednej chwili dwa obrzmiałe, zaczerwienione na plecach guzy otwierają się jak przy otwartym złamaniu kości, a z krzyczącej z bólu bohaterki wyrastają posklejane krwią skrzydła.
Przez cały czas czuć, jakby coś wisiało w powietrzu. Wszyscy się beztrosko uśmiechają, ale nie mogę pozbawić się wrażenia, że ktoś trzymający długi, zakrwawiony nóż chucha mi na szyję. Jeśli okaże się, że to kolejne wesolutkie anime o aniołkach, skrzydełkach i uśmiechniętych buźkach, to będę srogo zawiedziony.
W tym tygodniu naoglądałem się naprawdę sporo złego anime i czuję się fizycznie chory. Czuję się naprawdę głupszy, bo oglądając tak schematyczne historie myśli człowieka same wskakują na utarte tory i trzeba nieco się wysilić, żeby spłodzić oryginalną myśl. Dlatego, jeśli tak jak ja, lubicie eksperymentować z nowymi anime, życzę powodzenia. Jeśli nie, to polecam unikać części z wymienionych wyżej anime, a gorąco polecam obejrzeć "Darker than Black", i dać szansę "Haibane Renmei", choć sam jeszcze nie zadecydowałem, co o nim myślę.
Tą notkę dedykuję bratu, który zawsze twierdził, że strasznie ciężko się ze mną ogląda anime. To chyba przez ustawiczne przewracanie oczami, głośne wzdychanie, chichotanie w obmyślanych jako poważne momentach, ustawiczne komentowanie i wytykanie wszystkiego, czego się da. Nie wiem, czy mu zazdrościć, czy współczuć wyższej odporności na debilizmy.
