środa, 20 kwietnia 2011

Niewidoczni Akademicy



Starałem się, by w poniższym tekście nie było większych spojlerów.
Czytając poniższą wypowiedź wyobraźcie sobie mnie głośno krzyczącego i machającego rękami.

Po kilku miesiącach przerwy zmusiłem się do powrotu do lektury "Niewidocznych Akademików" sir Terryego Pratchetta, by wreszcie ją skończyć. Tak naprawdę tylko po to, by móc z czystym sumieniem powiedzieć, że jest okropna.

Historia zatoczyła koło i twórca Świata Dysku znowu uderzył głową w mur. Pratchett lubi tworzyć schematy, na których opiera się w dalszych książkach. Sztandarowym tego egzemplarzem są jego wszystkie książki o bohaterach, którzy nie chcą być bohaterami, by na koniec jednak uratować ten cholerny świat (często wbrew sobie) przed złymi siłami (najczęściej z innego wymiaru). Najlepszym przykładem jest tu Rincewind, który robił to za każdym razem, by w końcu Pratchett dał mu spokój. Od tamtej pory Rincewind występuje w jego książkach tylko jako cameo.
Schemat bohatera, który nie chce być bohaterem osiągnął apogeum w "Wolnych Ciutludziach", którzy byli tak niemiłosiernie kopiuj-wklejką, że nie dało się tego czytać i do dzisiaj zostaje jedyną książką Pratchetta, której nie skończyłem. Przez nią mam wstręt do każdej kolejnej książki z serii o Ciutludziach.

Po drodze Pratchett stworzył wiele innych serii, które lepiej sobie radziły. Straż Nocną Ankh-Morpork, Wiedźmy, Śmierć, kilka prześwietnych jednostrzałówek, których bohaterowie nie pojawili się już w innych książkach. Jednak Pratchett znowu stworzył schemat, który zaczął boleśnie powielać - brał jakąś przestarzałą domenę społeczeństwa i ją uwspółcześniał. Zaczęło się chyba od "Prawdy", gdzie widzimy powstanie gazet w Ankh-Morpork. Świetna książka, rewelacyjnie portretujące psychologię tego medium i portret ludzi, którze je czytają. Potem było "Piekło Pocztowe", gdzie autor wziął na celownik pocztę. Znowu, świetna ksążka (pomimo tego, że główny bohater też jest oparty na zasadzie "nie chcę, ale mnie do tego zmuszają", ale mimo wszystko to tu się sprawdza). Potem "Świat Finansjery", której niestety nie czytałem. I, jak to bywa u Pratchetta, pierwsze kilka książek serii jest świetna, by potem cały schemat zmęczył się i trafił w ślepy zaułek. Tak w końcu doszliśmy do "Niewidocznych Akademików", gdzie sportretowana jest piłka nożna.


Bogowie, gdzie mam zacząć. Żadnej książki nie było mi tak przykro czytać i na którą ochotę miałem wrzeszczeć. Pratchett nie tylko wziął swój schemat "weźmy coś i ulepszmy to", ale dodał do niego także schemat wzięty z filmów sportowych, wyeksploatowany już do bólu. Mamy więc tu wspaniałego trenera, który bierze pod opiekę drużynę fajtłap. Mamy niesamowitego gracza, którego coś hamuje (tutaj jest słaba wymówka, czemu nie gra), ale wystarczy, by zagrzać go do boju, a poprowadzi drużynę do zwycięstwa. Rolę złego charakteru, z braku lepszych kandydatów, przyjmuje osiłek i podwórkowy tyran, który nie ma większej motywacji poza tym, że jest zły i który nie jest dostatecznie dobrze sportretowany (a ma potencjał). A finałem jest decydujący mecz.
Pratchett przedstawia piłkę jako coś wielkiego i bardzo ważnego w Ankh-Morpork, chociaż w żadnej z kilkudziesięciu książek Świata Dysku o niej nie słyszymy. I pewnie już nie usłyszymy. Cała sytuacja wydaje się być zawiązana na siłę (powód, czemu magowie grają w piłkę jest napomykany i jest bardzo słaby). Czytając początek miałem wrażenie, że pisarz miał pomysł na zrobienie książki o piłce nożnej, ale nie bardzo wiedział, jak go wprowadzić w życie, przez co wszystko wydaje się być bardzo sztuczne, a bohaterowie są napędzani przez motywacje wziętą z kapelusza.
Głównym bohaterem jest nadczłowiek. To jest niesamowicie frustrujące śledzić losy kogoś, kto przeczytał wszystkie książki, umie wszystko, na dodatek perfekcyjnie, rozrywa grube łańcuchy bez uronienia kropli potu, jest prawie nieśmiertelny i jest generalnie erudytą-intelektualistą. Autor "zbalansował" tę postać dając mu wydumany i nadmuchany problem egzystencjonalny. Wydawało mi się, jakby tego bohatera napisał nastolatek, a nie doświadczony autor kilkudziesięciu bestsellerowych pozycji.
Niech nie zmyli was okładka, prezentująca zespół magów w piłkarskich strojach. Oni są tylko drugo i trzecioplanowymi postaciami, a wielka szkoda, bo te nieliczne fragmenty z ich udziałem to najzabawniejsze momenty książki. Nawet Rincewind załapał się do drużyny. Wielka, wielka szkoda, bo kupując tę książkę spodziewałem się właśnie tragi-komedii o grubych i specyficznie inteligentnych magach, którzy grają w nogę. Tym bardziej szkoda, bo do grona pedagogicznego wprowadzono nawet nowe i ciekawe charaktery pod postacią doktora Hixa, nekromanty i Bengo Macarony, maga na wymianie z dalekich krajów, a do tego wprowadza niespodziewanego twista w starej gwardii uczelni, co doprowadza do konfliktu charakterów.
Książka się niezwykle dłuży (na dodatek jest sporo grubsza od innych pozycji ze Świata Dysku), ma na siłę zawiązaną akcję, denerwująco perfekcyjnego głównego bohatera, zupełnie niepotrzebny subplot o modzie i rozczarowujący i ciągnący się niemiłosiernie climax, z którego nic nie wynika.

A to mogła być conajmniej dobra książka. Ma zabawne chwile (każda scena z magami) i kilka bardzo trafnych uwag i spostrzeżeń, jak na Pratchetta przystało. W tym wypadku o zachowaniu tłumu i kibiców.
Tym, którzy nie mieli jeszcze okazji zanurzyć się we wspaniałe uniwersum Świata Dysku, niech moje krzyczenie i machanie rękami nie przeszkodzi w sięgnięciu po tę lekturę.(brońcie bogowie przed TĄ akurat książką, mam na myśli całą serię Discworlda). To książki, z którymi się wychowałem i które bardzo sobie cenię, pełne wybornego humoru i bardzo celnych, społecznych spostrzeżeń, z których to cech książki Pratchetta są tak dobrze znane. Dlatego tym bardziej przykro było mi czytać najnowszą jego książkę i boję się o jego następną, której okładkę już zaprezentowano. Tym bardziej, że to znowu kolejna książka o kapitanie Vimesie i nie spodziewam się, by Pratchett wymyślił coś nowego. Na pewno długo się namyślę i poczytam opinie o niej innych, nim po nią sięgnę.


Szkoda. Wielka szkoda, bo seria książkek o Świecie Dysku jest świetna, a mogłaby być rewelacyjna. Ze względu na swoją chorobę sir Terry Pratchett zapowiedział, że wyda już tylko pare tytułów. To, czego ta seria teraz potrzebuje, to kopnięcia w zęby i pierdolnięcia siekierą w ryj. Zabicia kilku bohaterów, których tak bardzo cenimy, zagnania ich w kozi róg, wymuszenia podjęcia ważnych decyzji. Tymczasem koniec każdej kolejnej książki przywraca status quo, zmieniając je w przyjemną lekturę. A mogłyby być czymś znacznie, znacznie lepszym.






6 komentarzy:

  1. Zdanie podzielam, chociaż nie aż tak elokwentnie i ekstremalnie ;). Po prostu bardzo słaba książka z serii - zapomniałem o czym była już następnego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  2. o, piłka nożna w świecie dysku, must have

    OdpowiedzUsuń
  3. kogo to obchodzi? rysuj stripfield.

    OdpowiedzUsuń
  4. E aż tak źle nie było, jak dla mnie to było takie przyjemne przerysowanie tego filmowego schematu, chociaż ja jestem w stanie czytać durne ksiażki o ile są dobrze napisane i ten debilizm nie wylewa się z nich na okrągło. Doktor Hix się pojawił epizodycznie już kiedyś, fakt faktem dużo mniejszy epizod, ale zawsze. Co do domen społeczeństwa to zaczęło się o ile mnie pamieć nie zawodzi od Muzyki Duszy. Pomimo schematu to dużym plusem jest główna bohaterka, imo.
    A ciutludzi i wszystkie książki nie w ubóstwianym z wręcz masturbacyjnie zapałem przekładzie Cholewy, ale tej pani, co jej nazwiska nie pamiętam, czytałem, lubię i uważam za coś co można śmiało rzucić ośmio- dziesięciolatkom

    OdpowiedzUsuń
  5. Pamiętam, jak kiedyś, głupią nastolatką będąc (teraz nadal głupia, lecz starsza - życie jest niesprawiedliwe...) nie mogłam przebrnąć przez więcej niż 2 strony twórczości pana P.; gdy już jednak Świat Dysku mnie wciągnął, to ugrzęzłam na amen i nie żałuję żadnej godziny spędzonej nad którąkolwiek z książek z tej serii. :).
    PS. Ubóstwiam rysunki wykonane Twoimi rękoma, wszystkie razem i każdy z osobna.
    Pozdrawiam serdecznie :).

    OdpowiedzUsuń