wtorek, 5 listopada 2013

Księga Zaklęć #2 - Atlas Kettle


Lasso + milion warstw z "drop shadow" + tekstura papieru = przepyszny efekt wycinanki.

Jeśli jeszcze nie zgadliście po mackach, Atlas Kettle wywodzi się z sesji Zewu Cthulhu. Trochę nie dogadałem się z Mistrzem Gry, bo po Cthulhu spodziewałem się prowadzenia tajemniczego dochodzenia z wielkim, okultystycznym finałem, a tymczasem graliśmy w gun-ho pif-pafanie do okultystów i pająków przejmujących kontrolę nad trupami przez wpełzanie im do gardeł. Za to wszyscy inni gracze już w tej grupie grali i byli przygotowani, więc w sumie ja jako jedyny biegałem narzekającym dziadkiem z laską, który poza machaniem nią i skrzeczeniem za wiele nie wnosił.

Bo Atlas to profesor historii, posunięty mocno w latach i butelce. Kilka lat temu, w tajemniczych (oczywiście) okolicznościach zmarła mu żona. Policja przejrzała sprawę po łebkach i poszli na pączki. Profesor Kettle zaś zaczął kopać i prowadzić własne dochodzenie na temat podejrzanej śmierci żony. Nie odkrył nic jednoznacznego, tylko parę niejasnych i dziwnych tropów. Ale niepokój gdzieś tam został, z tyłu głowy.

Akurat gdy w jego gabinecie odwiedzał go Irlandczyk z dziwną statuetką (postać innego gracza), dzwoni do niego telefon. To jego żona, prosząca, by przyjechał po nią, do jakiejś zabitej dechami dziury. Jakiegoś małego, stęchłego hoteliku. Tak się składa, że prawdopodobnie przeklęta statuetka Irlandczyka, która według indiańskich wierzeń wieszczy rychłą śmierć, przyszła do niego w paczce, a jako adres nadawcy miała właśnie tę mieścinę.

Pomimo absolutnie zerowej przydatności w pełnej akcji i strzelania sesji, dobrze się bawiłem odgrywają starego Atlasa. Dużo marudziłem, ostentacyjnie ignorowałem wszystko, co mówiła czarnoskóra członkini ekipy, a na widok jakichkolwiek nadnaturalnych fenomenów krzyczałem, że da się to logicznie wytłumaczyć, a pająki z innych wymiarów to na pewno jakiś nieodkryty do tej pory gatunek, który przybłąkał się na jakimś statku.

Szkice innych postaci graczy możecie zobaczyć w tym poście.

Z sesji zapamiętałem najlepiej jedną scenę - płynący między wymiarami, wielki, trzymasztowy okręt, który leciał po niebie na tle burzy. Pojawiał się i znikał, fazując się między wymiarami w rytm ogłuszających grzmotów i błysków piorunów. Trochę jak dyskoteka ze stroboskopowymi światłami. Tyle że z kultystami, pająkami z innego wymiaru i wielkim, latającym statkiem.


Na koniec bonus. Bo czemu nie.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz